- Dobra, dzisiaj jest czas, abym w końcu zajęła się tą szkatułką - Serena była bardzo zmotywowana.
Lucy właśnie wyszła spod prysznica. Popatrzyła na współlokatorkę i powiedziała:
- Nie! Zajmiesz się tym potem! Teraz mamy coś innego do roboty.
- Co? To jest priorytet! Co może być ważniejsze w tej chwili? - zdziwiła się dziewczyna.
- Dziś musimy pójść na jakąś misję!
- Ale jak to?
- Muszę zapłacić swój czynsz. A ty pójdziesz na tą misję ze mną, ponieważ nie zamierzam utrzymywać nas obie. I tak robiłam to przez długi czas.
- No tak. Rozumiem cię. Cóż, w takim razie szkatułka jeszcze sobie tu postoi.
Nagle dziewczyny usłyszały czyjeś chrapanie. Zaczęły rozglądać się z zaniepokojeniem. Dźwięk był dobrze słyszalny, jednak nigdzie nie było widać źródła. Lucy zajrzała pod łóżko.
- Natsu! - krzyknęła i wyciągnęła go za nogę.
Ten podskoczył jak oparzony. Najwyraźniej myślał, że to był atak jakiegoś wroga, bo miotał płomieniem na wszystkie strony. Skończyło się to tym, że podpalił ręcznik na głowie Lucy. Blondynka zaczęła wrzeszczeć i biegać po całym pokoju.
- O nie, trzeba to ugasić - panikowała Serena.
- Aye! - Happy wyczołgał się spod łóżka.
- Ty też tu jesteś???
Lucy pobiegła do łazienki, wrzuciła płonący ręcznik do wanny i zalała go wodą. Odetchnęła z ulgą.
"Jestem pewna, że przyczyną mojej śmierci będzie głupota Natsu" - zaraz jednak pokręciła głową - "Nie, przez Natsu kiedyś zginą wszyscy mieszkańcy miasta."
Lucy i Serena stały przed tablicą z zadaniami. Dumały nad tym, które chciałyby wykonać. Natsu już wcześniej zadeklarował, że chciałby iść z nimi, bo on i Lucy zawsze chodzili razem na misje.
- Witajcie, wybieracie się na jakąś misję? - spytała Tytania, stając koło dziewczyn.
- Witaj, Erzo - uśmiechnęła się Serena - Tak, zamierzamy zarobić trochę kasy.
- Ach, właśnie, są jakieś oferty mieszkań? Znalazłaś coś dla siebie? - zapytała Lucy.
- Jeszcze nie. Ale wolałabym kupić coś swojego, zamiast wynajmować.
- Masz zamiar wyprowadzić się od Lucy? - zdziwiła się Erza.
- Yhym. Lucy chciała jedynie, abym dołożyła się do wydatków, ale uznałam, że to najwyższy czas, aby na coś zapracować.
- Popieram twoją postawę. Wybiorę się z wami na tą misję. I zabiorę Graya i Wendy.
- Co? - Serena powiedziała z zaskoczeniem - Przecież wtedy na misję pójdzie sześciu ludzi. Licząc Exceedy, to ośmiu. W życiu nie uzbieram całej kasy, jeżeli po każdej misji będziemy dzielić nagrodę na osiem osób!
- To w takim razie weźmy dobrze płatną pracę!
- Dzięki za chęci, ale jednak wolałabym nie - Serena zaśmiała się serdecznie - Lepiej być w jakiejś mniejszej grupie.
- Ach, rozumiem.
Dziecię Lucyfera wróciło do przeglądania ofert pracy. Zaintrygowało ją jedno ogłoszenie - misja warta osiemdziesiąt milionów kryształów! Polegała ona na tym, aby znaleźć rzadkie ziele, które potrzebne jest do wyleczenia dziecka pewnego bogacza.
"Nie dziwię się, że jest tak dobrze płatna, skoro typ jest nadziany. Super, biorę to!"
Dziewczyna wzięła ogłoszenie i zaczęła szukać wzrokiem Sho. Darrow siedziała przy stole z Gajeelem i zawzięcie o czymś dyskutowali. Podeszła do nich.
- Hej, Sho!
- O, cześć! - uśmiechnęła się.
- Co powiesz na dzień wolnego od tych wszystkich mistycznych zagadek? Chcesz zarobić?
- No pewnie, muszę opłacić jakoś swoje mieszkanie!
- To... Nawet ty masz mieszkanie???
- No jasne! Przed dołączeniem do Fairy Tail byłam przecież członkinią Phantom Lord, musiałam więc gdzieś mieszkać.
- Okej, rozumiem. Chciałam cię spytać... Tyle razem przeszłyśmy, że w sumie stałaś się dla mnie kimś w rodzaju najbliższej przyjaciółki. Chcesz być razem ze mną w drużynie?
Sho spojrzała na Serenę rozczulonym wzrokiem.
- JASNE, ŻE CHCĘ! - rzuciła się na szyję Rodriguez.
- Cieszę się, Sho... Ale... Rozluźnij ten morderczy uścisk...
- Hę? No tak, sorki.
- Dziękuję.
Dziewczyny właśnie zdały sobie sprawę, że Gajeel śmieje się wniebogłosy.
- O rany! - krzyczał rozbawiony - To jest nawet lepsze niż melodramat!
Przyjaciółki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Pfepfasam, to se juf ne poftósy - powiedział z trudem zmasakrowany Redfox.
Serena i Sho odeszły od niego, podskakując wesoło. Potem zaczęły omawiać swoje zadanie. Uznały, że pójdą tylko we dwie.
Zakomunikowały Mirajane, że idą na misję, po czym wyszły z gildii. Obie były w bojowych nastrojach.
- Mam straszną ochotę skopać kilka tyłków! - powiedziała Sho, po czym zaczęła "bić" powietrze dla podkreślenia swoich słów.
- Przecież niedawno skopałyśmy Gajeela - zachichotała Serena.
- To była tylko rozgrzewka! Mam ochotę na prawdziwą walkę!
Obie szły, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Rodriguez czuła, że może w pełni zaufać towarzyszce. Wszystkie wcześniejsze wątpliwości zostały rozwiane. Miała wrażenie, jakby znała Sho od małego. Choć strasznie się różniły, to doskonale czuły się w swoim towarzystwie.
- W sumie... - zaczęła Sho - zawsze strasznie zastanawiało mnie, dlaczego jesteś taka... ech... Dlaczego wtedy zdołałaś być taka opanowana?
- Chodzi ci o akcję z Laxusem? Wiesz, byłam wychowywana przez magów, uczyli mnie powagi i chłodnej kalkulacji w różnych sytuacjach.
- Jak to? O ile się nie mylę, to jeszcze wtedy nie wiedziałaś o swojej mocy.
- Heh, po prostu nie wiesz o mnie wszystkiego - tajemniczo uśmiechnęła się Rodriguez - Kiedy byłam jeszcze malutka, to strasznie zazdrościłam mocy moim rodzicom. Czułam się inna, gorsza, bo nie miałam czegoś, co mieli oni. Opowiadali mi wiele przygód ze swojej młodości, kiedy to oni sami wypełniali misje w gildii i ratowali ludziom życia. Też chciałam być bohaterką. Kiedy mama się o tym dowiedziała, zaproponowała mi zostanie lekarzem. Oczywiście, to nie to samo, co posługiwanie się potężną mocą, ale można ocalić trochę istnień.
- Ooooo, no to grubo. Jednak ja nie chciałabym wysłuchiwać narzekań pacjentów na to, że ich brzuszek boli albo coś. Zwłaszcza dzieci. Brrr, to dopiero masakra. Rozpłacze ci się taki podczas, nie wiem, zastrzyku. Chyba pocięłabym się skalpelem.
- Przesadzasz - dziewczyna próbowała zachować powagę, jednak mimowolnie zachichotała.
Rozmowy zeszły na mniej poważne tematy. Przyjaciółki opowiadały o sobie, co lubiły, czego nie - ot, żeby się lepiej poznać. Nawet nie zauważyły, kiedy znalazły się u celu podróży.
Stały przed dosyć ładną rezydencją. Zapukały do drzwi.
Otworzył im wysoki, siwy mężczyzna. Wiadomym było, że jest on kamerdynerem. Był wyraźnie zdziwiony pojawieniem się dziewcząt, gdyż nie oczekiwał dziś żadnych gości. Jednak wszystko zrozumiał, gdy zobaczył znaki Fairy Tail.
- Ach, magowie - powiedział - Wejdźcie i podążajcie za mną..
Jak powiedział, tak zrobiły. Rezydencja była naprawdę piękna i pełna przepychu.
- Łaaał, typ musi być obrzydliwie bogaty - szepnęła Sho.
Serena gestem nakazała jej ciszę. Darrow westchnęła tylko i razem poszły do wielkiego salonu, w którym siedział mężczyzna po trzydziestce.
- Nareszcie - ów człowiek pospiesznie wstał z kanapy - Proszę... uratujcie moje dziecko...
Mężczyzna padł przed dziewczynami na kolana i zaniósł się płaczem. Przyjaciółki były zaskoczone jego zachowaniem - osoby jego pokroju raczej nie pozwalały sobie na płaszczenie się przed kimkolwiek. Jego miłość do syna musiała być naprawdę wielka.
- Oczywiście, że to zrobimy, w końcu po to tu jesteśmy - Sho wyprostowała się dumnie.
- Proszę się uspokoić i wdać nas w szczegóły sytuacji - dodała Serena.
Szloch ustał. Mężczyzna lekko skinął, po czym nakazał wszystkim usiąść na kanapie. Polecił służącemu przynieść coś do picia, po czym zaczął mówić.